Malwa
Właścicielka Magnum
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 11:58, 10 Kwi 2009 Temat postu: 09.04.09 - Spacer w ręku z Nightmare |
|
|
Miałam dziś bardzo ambitny, jakże kreatywny plan. Otóż: zabieram Magnum, która jest brzemienna, oraz Marę, która jest nieprzewidywalna, na spacer. Brzegiem morza. Jak w bajce.
By wypełnić mój plan należycie, musiałam dobrze się przygotować. Odpowiednio krótkie spodenki to ochrona przed falami. Spięte włosy to obrona przed wiatrem. Siebie łatwo ochronić. Teraz trudniejsze - zapanować nad końmi.
Wyczyściłam dokładnie klaczki (ale o kopytach zapomniałam...), dziękując Bogu, że mamy słabe zasolenie w naszym morzu. Obie dostały kantarki sznurkowe - Magi czarny, Nightmare biały - by odcinały się kolorystycznie. Do kantarków - linki czterometrowe. Zwinęłam je na jakiś metr, by klacze były blisko, ale też by mieć zapas - w razie czego rozwinę.
Tak uzbrojona wyprowadziłam klacze w stępie na dziedziniec. nightmare nerwowo dreptała.
- Co jest..?
Szybko odkryłam powód - w kopycie, które zapomniałam wyczyścić, tkwił kamyczek - pewnie gniótł niemiłosiernie. Uporałam się z tym szybko. Tylko ja mogę chodzić z głową w chmurach do tego stopnia, by zignorować tak istotną czynność... no nic.
Przedłużyłam nieco moje interaktywne linki i ruszyłam żwawym krokiem. Klacze poszły za mną, szybkim, energicznym stępem. Słyszałam rytmiczne uderzenia podkutych końskich kopyt uderzające w stajenny dziedziniec, wylany betonem. Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery... wyraźne takty ostro przebijały ciszę błyskawicami dźwięków. Raz, dwa, trzy, cztery...
Przyspieszyłam kroku na modłę cichej muzyki, która rozbrzmiewała w mojej głowie. Teraz obie przeszły w kłus. Miło było biec. Beton przemienił się w trawę pastwisk. Dźwięk kopyt zagłuszyła miękka ziemia. Jakby w zwolnionym tempie widziałam, jak źdźbła uginają się potulnie pod naciskiem podków. Ciepły wiatr smagał bez przerwy moje włosy (które dawno przestały być dokładnie związane) i grzywy klaczy. Szybko dotarłyśmy do bramy. Nie była to ta, która prowadzi w las, ale przeciwnie - prowadząca na morze. Po jej przekroczeniu trawa ciągnęła się wraz z mami jeszcze jakieś trzysta metrów, potem stopniowo przerodziła się w piach. Fale majaczyły w oddali, migając blikami światła rzucanymi przez słońce na targaną wiatrem wodę. Podświadomie czułam już sól w powietrzu.
Promienie słońca bezlitośnie okalały moja bladą skórę. Wraz z Magi i Marą zbiegłam ze wzgórza porośniętego pojedynczymi kępkami roślinności. Dookoła były wydmy.
Fale były dziś, na szczęście, nie tak wielkie jak wczoraj. Bałam się trochę, ze będą płoszyły Czarną. Ale nic z tego! Dla niej liczy się zabawa.
Dotarłyśmy do brzegu. na próbę zdjęłam klapkę i zamoczyłam stopę. Woda była rozkosznie cieplutka. Jak fajnie będzie iść wilgotnym brzegiem, kiedy woda wraz z każdym przypływem będzie nam przypominała o swoim istnieniu...
Zdjęłam buty, włożyłam je do torby a w zamian założyłam te niezbyt piękne plażowe, by móc biec bez strachu o ostre kamienie. To samo zrobiłam z linkami - uznałam, że dziewczyny spokojnie mogą iść same. W razie czego chwycę którąś za kantar.
Zatem szłyśmy. Momentami rozpędzałam się bardziej, a Magi i Mara przechodziły w wolny galopik. Kiedy miałam dość, Szampanka, która zna mnie tak dobrze, także zwalniała, a Mara szła, za jej przykładem, również wolniej. Pilnowałam, by utrzymywały odpowiednie tempo.
Pod pokonaniu sporego dystansu postanowiłam już wracać. Wróciłyśmy na suchy ląd. Zmieniłam buty i wolno poszłyśmy w kierunku stajni...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Malwa dnia Pią 21:16, 10 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|